Męska Gdynia 2022 - Green Velo

 



Dzień 1

Jak zwykle z językiem na brodzie pędziliśmy na pociąg. Człowiek o której by nie wstał, to i tak mu zawsze braknie czasu 😜 Na szczęście się udało i bez najmniejszych problemów dojechaliśmy do Kielc.

Trasa z Kielc do Sandomierza nie była nam obca. Jechaliśmy nią dwa lata temu tyle tylko, że dziś mieliśmy to zrobić w jeden dzień... 😁 

Wiatr w plecy, lekko przysłonięte słońce i rozmowy o zakresach energetycznych w pływaniu 😜 pozwoliły nam przejechać zaplanowaną trasę szybciej niż się tego spodziewaliśmy. A w nagrodę czekał na nas Sandomierz 😁🏰 Piękny i okazały, z praktycznie pustym polem namiotowym w samym centrum, więc po szybkim rozbiciu obozowiska ruszyliśmy w stronę starego miasta na poszukiwania Ojca Mateusza... 😜

































Dzień 2

Jedna z najgorszych nocy pod namiotem 😕 Błyskawice widać było nawet przez zamknięte powieki a deszcz lał tak mocno, że tylko czekałem kiedy odpłyniemy razem z namiotem ⛈️ Na szczęście były to tylko obawy a solidny namiot przetrwał tą nawałnicę 🙂

Szybkie pakowanie, śniadanie na pobliskim placu zabaw i już byliśmy w drodze. 

Niestety odcinek między Sandomierzem a miejscowością Ciosmy, w której planowaliśmy nocleg był chyba jednym z najmniej atrakcyjnych szlaków ever 😜 Ścieżka rowerowa ciągnąca się wzdłuż ulicy nie oferowała nic na czym można by zawiesić oko 😒 nie było "ochów i achów" tylko monotonna jazda. Miło zaskoczył nas Zalew w Jarocinie, który przez przypadek znaleźliśmy szukając obiadu 😁🍕

Dzień zakończyliśmy w agroturystyce w miejscowości Ciosmy gdzie wyjątkowo nie śpimy w namiocie 😁🏡🛌💤






 



















Dzień 3

Jajka na twardo na śniadanie, niedoschnięte skarpetki 🧦 na sakwę i w drogę 🚴‍♂️

Już po parunastu kilometrach Roztoczański Park Narodowy urzekł nas swoimi widokami 🏞️ Trasa zdecydowanie była lepsza niż dnia poprzedniego.  Następnie szukając w trzcinie chrząszcza 🪲 okazało się, że brzmi on na szczebrzeszyńskim rynku - gdzie oczywiście sprzedają też bąbelkowe gofry z nutellą 🍩

Wreszcie Green Velo zaczęło być takie jak sobie wyobrażaliśmy... Bezkresne pola, urokliwe wioseczki w których nie ma nawet sklepu i swego rodzaju klimat... Było bosko... 😁

Dzień zakończył się biwakiem na Pałacowym Polu Namiotowym w Tarnogorze gdzie klimat też był nie do opisania... 😁🏰🏞️🐎🦘😁

 





 


 




 
















Dzień 4

Po nocnej ulewie spędzonej w namiocie pod dachem obudziły nas dzwony pobliskiego kościoła. Szybkie śniadanie, wizyta w zagrodzie z kangurami 🦘 i ruszyliśmy w drogę. W ruch poszły długie spodnie, kurtki i nawet rękawiczki 🥶 Na szczęście już po jakieś godzinie szybko musieliśmy się z tego wszystkiego rozbierać. 

Niestety dziś pogoda dała nam troszkę w kość. Kolejny dzień bardzo mocno wiało ale tym razem nie zawsze w plecy 🫤 Do tego pogoda jakby nie mogła się zdecydować - pod górkę w słońcu gorąco 🥵 w cieniu z górki lodowato 🥶 a po równym co rusz lekka mżawka straszyła większym deszczem. 

I tak mijały kolejne kilometry. Znów bezkresne pola i klimatyczne wioski zachwycały nas swoim spokojem. W międzyczasie sprawdziliśmy czy na rynku jest pomnik serków w  Krasnystawie 😜 (ale były tylko ryby) i czy w Chełmie nam do twarzy 😜

Dzień zakończyliśmy w miejscowości gdzie specjalnie dla nas otwarto puste pole namiotowe, które jak się okazało na miejscu, dział tylko od poniedziałku do soboty... 








 



 


















Dzień 5

Śniadanie na trybunach boiska piłkarskiego OSiRu w Woli Uhruskiej (paręset metrów od granicy z Ukrainą) i w drogę. 

Słoneczny dzień kolejny raz nie pozwalał nam zapomnieć, że wiatr wieje nie po naszej myśli 💨 Dziś niekończące się pola i masa bocianów zaskakiwała nas na "każdym kroku". Śmialiśmy się do siebie, że przez całe życie nie widzieliśmy tyle bocianów (i z takiego bliska) co przez te pięć dni naszej podróży 😁

Nawierzchnia Green Velo pokazała dziś pełen wachlarz urozmaiceń - od gładkich nowych asfaltów, przez "ubytki na drodze na długości 9km" po szybkie szutry niczym w Słowińskim Parku Narodowym. Włodawa urzekła małym rynkiem z fontanną i zegarem słonecznym a miejscowość Hanna, klimatycznym Centrum Religijno-zabytkowym.

Noc zaplanowaną była w miejscowości Kodeń (paręset metrów od granicy z Białorusią) gdzie spóźniliśmy się na ciepłą kolację... ⛔🍲

 



 


 








 

















Dzień 6

Co się tu dzisiaj odrowerowało...?! 🙈🥴🤯 Ale może od początku...

Dzień zaczął się jak zwykle. Spokojne śniadanie i składanie namiotu "walcząc" z kotem, który za wszelką cenę chciał się tym namiotem bawić 🐾🐾

Ruszyliśmy spokojnie licząc na to, że po nocnym deszczu pogoda się jednak wyklaruje.

Niestety przyszedł pierwszy dzień kryzysu... Trasa ciągnąca się główną drogą pośrodku niczego, nie motywowała za bardzo do zachwytu nad kolejnym dniem - nie bójmy się tego nazwać - nudnego pedałowania. Już nawet próby podjęcia jakiejkolwiek rozmowy były szybko ucinane przez którąkolwiek ze stron. Było po prostu nijako i nie dało się tego niczym usprawiedliwić...

Na szczęście przyszedł przełom... Podrzędna zapiekanka i okropnie mocna kawa (pierwsza na tej wyprawie) w Janowie Podlaskim zmotywowała nas by lekko skrócić trasę. Z pomocą przyszła aplikacja Mapy.cz, którą wskazała dziwnie inna drogę niż zaplanowana. Dociekając szczegółów okazało się, że pierwotnie zaplanowana ścieżka, (w aplikacji RideWithGPS) wiodąca szlakiem Green Velo prowadzi przez przeprawę promową, którą w roku 2022 jest nieczynna ❌ Na szczęście "Wujek Google" zaproponował inny prom i drogę na skróty... I jak to często bywa, krótsza droga wcale nie okazała się szybszą... 🫤 Droga przez pola i błota była jeszcze do zniesienia, ale wjazd w gęsty las, gdzie czasem ciężko się było przebić, solidnie odebrał nam sił. Gorzej, że wszystkie te przygody mocno spowolniły nasza prędkość a nowo znaleziony prom pływał tylko do godziny 18.00 ⏳Więc ostatnie kilometry pędziliśmy jak szaleni by przeprawić się przez Bug...

Na szczęście wszystko się udało... Poza śrubą mocującą bagażnik Patryka, która złamała się wewnątrz ramy... 😕 Miejmy nadzieję, że taśma izolacyjna pozwoli dotrwać do jakiegokolwiek miejsca, w którym uda nam się to naprawić... 







 





 
















Dzień 7

Kolejny dzień ruszyliśmy w drogę. 

Pierwsza część dnia kilometrami ciągnęła się prze lasy, gdzie co rusz przejeżdżające wojskowe samochody ciężarowe przypominały nam, że jesteśmy zaraz przy granicy z Białorusią. Mijane prawosławne cerkwie i sklepy z "tamtej epoki" nadawały charakterystyczny klimat podróży.

Planując tegoroczną podróż, codzienny kilometraż tak naprawdę wyznaczały nam miejsca noclegowe. Jeśli nie ma konieczności to nie lubimy spać po krzakach, dlatego staramy się jechać od campingu do campingu. Rysując dokładną mapę nie wszędzie udało mi się dodzwonić czy napisać. I tak było w tym przypadku... Dziś zorientowaliśmy się, że zdjęcia i komentarze dotyczące pola namiotowego na którym mieliśmy spać, są z 2017 roku... Telefonu nikt nie odbierał... 😕

Druga część trasy, to były jak to nazywamy "szybkie szutry" 😁 Leśne drogi ciągnące się przez las, czasem nawet i przez 5 kilometrów bez żadnego zakrętu. Niby nudno ale nie do końca. Ten rodzaj szlaku ma coś w sobie. Jechaliśmy w milczeniu ale już nie tym wywołanym wczorajszym kryzysem, tylko zauroczeni magią tego miejsca. Mimo nakładającego się zmęczenia i końcówki dnia, co chwilę naciskaliśmy mocniej na pedały. "Siedząc sobie na kole" jechaliśmy niczym "ucieczka" w jakimś gravelowym ultra (tylko wolniej 😜)

Było bosko...

Na finiszu przywitało nas pole namiotowe nad jeziorem, które na szczęście nieprzerwanie od 2017 roku nadal funkcjonuje... 😁

 








 











 



 


Dzień 8

Pobudka na polu namiotowym Stanicy Kajakowej w Narewce. Palące słońce już o 6 rano nie pozwalało spać w namiocie, którego nie udało się rozłożyć tak by rano był w cieniu. Za to pranie doschło do samego końca 😁 Nie sprawdzaliśmy prognozy ale czuć było w powietrzu, że to będzie gorący i ciężki dzień...

Ogólnie wiadomo, że jak człowiek coś planuje i to pół roku wcześniej, i dopracowuje każdy szczegół  starając się sprawdzić najdrobniejsze rzeczy to nie należy tego za bardzo zmieniać... No ale my zmieniliśmy 😜

Zaplanowaną trasę na 100km postanowiliśmy nieco skrócić by finalnie dłużej relaksować się na plaży w Białymstoku - gdzie zaplanowany był nocleg. I o ile pierwsza część skrótu wyszła korzystnie, to końcówka była już masakrą... 😕 Ostatnie 18 kilometrów okazało się drogą szutrową przez las, która po dwóch kilometrach przerodziła się w piaskownicę 🏜️ Palące słońce, które akurat usadowiło się w miejscu by cały czas smażyć nas swoimi promieniami jeszcze bardziej odbierało nam siły. W pewnym momencie nie dało się już jechać... Mój rower zapadał się tak głęboko w piasku, że dokładając brak przednich przełożeń jazda była niemożliwością. Po paruset metrach wymiękł też Patryk i mimo jego mniejszej wagi i szerszych opon rónież musiał odpuścić. Postanowiliśmy poszukać kolejnej alternatywy gdyż pchanie rowerów przez pięć kilometrów nie było dla nas optymistycznym rozwiązaniem... Jak zwykle z pomocą przyszła aplikacja Mapy.cz którą wepchała nas na pięć kilometrów drogi krajowej... 🚗🚐🚚 Mimo iż nie był to wymarzony objazd, to na pewno pozwolił nam szybko uporać się z ostatnimi kilometrami.

Nocleg nad jeziorem na plaży Dojlidy w Białymstoku, i wieczorne pogaduchy na pomoście, wynagrodziły nam dzień, który naprawdę nie był dla nas łatwy... 🥵🥴🤯
























 


 

Dzień 9

Kolejny dzień z namiotu wyrzuciło nas palące słońce, które nie pomagało w składaniu obozowiska ☀️🥵

Pierwsze paręnaście kilometrów przebijaliśmy się przez Białystok rozbijając na czynniki pierwsze odmianę nazwy tej miejscowości, z którą nie do końca się zgadamy 😜 Musimy przyznać, że bardzo nam ten przejazd przez centrum odpowiadał. W ogóle jesteśmy zdania, że to całe Green Velo to mogło by być lepiej zaprojektowane... Bo jak już człowiek jedzie, któryś tam dzień z rzędu przez pola i lasy to wjeżdżając w "mikrocywilizajcę" ze sklepem, to mógłby go szlak poprowadzić przez "centrum" a nie 400 metrów dalej "obwodnicą"... 😕 Ale na wywody dotyczące całości szlaku przyjdzie czas w podsumowaniu wyjazdu...

Po paru kilometrach ciągnących się małymi miejscowościami szlak przerodził się w ścieżkę rowerową poprowadzoną wzdłuż autostrady... 🛣️ Ku naszemu zaskoczeniu jakoś wcale nam to za bardzo nie przeszkadzało - a wręcz przeciwnie - potraktowaliśmy to jako kolejne urozmaicenie monotonnej czasem trasy.

Żar lał się z nieba 🥵 a my niepotrzebnie dorobiliśmy parę zbędnych kilometrów chcąc zwiedzić Muzeum Oręża Polskiego w Tykocinie. Niestety na reklamie przy głównej drodze ktoś zapomniał dopisać, że czynne jest ono tylko w niedzielę... 😩

Zbliżając się do Biebrzańskiego Parku Narodowego, od miejscowych panów 🥴 pod sklepem niczym z "Rancza", dowiedzieliśmy się, że "zapasy cza zrobić, bo przez 40 kilometrów nie ma sklepu...". Więc napakowaliśmy sakwy niezbędnymi rzeczami i ruszyliśmy dalej w głąb Parku na poszukiwanie łosi. 

Noc spędziliśmy pod uroczą leśniczówką, w miejscowości gdzie nie było nic oprócz zajazdu z przepysznym makaronem ze szpinakiem... 🍜😁

P.S. Na koniec pękły mi okulary więc od jutra jadę na ślepo 😭😵🥺😩😭








 























 




Dzień 10

Pobudka na skraju Biebrzańskiego Parku Narodowego w miejscowości, tak małej, że nawet nie było właściciela campingu 😜 Znów z nadzieją na spotkanie z łosiem ruszyliśmy w drogę.

Dziś trasa nie przestała zachwycać 🤩 przepiękne lasy, pola pełne bocianów, śluzy na kanale augustowskim, małe miejscowości z uroczymi "rynkami"... Niby to samo, ale dziś jakoś wszystko to wydawało się bardziej miłe dla oka. W ogóle, w pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że to już dziesiąty dzień - a my zamiast co raz bardziej zmęczeni, zaczynamy mieć więcej energii. Chyba powoli wpadamy w swego rodzaju rytm dnia spędzonego na rowerze 😁

Ale żeby nie było, że dopada nas rutyna, to dziś postanowiliśmy troszkę "pospacerować" 😉😜😁

Wjeżdżając w część Biebrzańskiego Parku Narodowego, gdzie Green Velo ciągnie się zaraz przy samym brzegu rzeki Biebrzy, natrafiliśmy na nowe "atrakcje"... 😜 W pewnym miejscu koryto rzeki "lekko" wylało na drogę odcinając możliwości objazdu. Po chwili namysłu postanowiliśmy, że pójdę na "pierwszy ogień" i sprawdzę czy damy radę przejechać. Kałuża nie była jakoś bardzo głęboka (do połowy mojej łydki w najgłębszym miejscu) ale niestety liczne kamienie nie pozwolił mi dojechać do samego końca bez kąpieli 🛀😜 Patryk nie ryzykując, zdjął buty i spokojnie przeprowadził rower. Mi buty schną do teraz... 😜

Nocleg zaplanowany na polu namiotowym nad jeziorem Studzieniczym koło Augustowa dostarczył nam obu niesamowitych wrażeń 🤩 Pierwsza kąpiel w jeziorze na tej wyprawie, doprowadziła do nie schodzącego uśmiechu na twarzy Patryka, a zachód słońca obserwowany z brzegu jeziora był czymś naprawdę niesamowitym... 🌅



















 
















 




 

Dzień 11

Dzień jedenasty był wyjątkowy. Pogoda nie za bardzo chciała się zdecydować a uroki trasy zmieniały się prawie po każdym zakręcie. Dzisiejsza droga urzekała niczym spot reklamowy Mazur. Tu klimat kanału augustowskiego i rzeki Czarna Hańcza z niezliczoną ilością kajakarzy, a tu Jezioro Wigry nie pozwalające zapomnieć w jakiej części kraju jesteśmy. Było świetnie, mimo iż parę razy musieliśmy ubrać peleryny na dosłownie dziesięć minut, bo niebo postraszyło chwilową mżawką. Myląc zakręty wylądowaliśmy w miejscowości Wigry gdzie udało nam się obejrzeć Klasztor Kamedułów - wcześniej widziany tylko z oddali, żałując że trasa nie biegnie nieco bliżej 🙂 

Pomiędzy wszystkimi tymi atrakcjami szlak wiódł dziś przez malownicze wioski a puste pola pełne były zwierząt... 

Dzień zakończył się na polu namiotowym, na które było tak stromo z górki, że nie wiem jak wyjedziemy pod nią rano... 😱😜

P.S. Dziękujemy wszystkim, którzy słuchali nas w radiu Radio TOK FM . Byliśmy lekko zestresowani ale mamy nadzieję, że nie wyszło najgorzej. Bardzo dziękujemy za tak wiele wiadomości po audycji i bardzo nam miło, że znaleźliście chwilę by nas posłuchać ☺️





 






















 






Dzień 12

Słoneczny poranek na kameralnym polu namiotowym. Pranie, które zrobiła nam właścicielka już prawie wyschło 😁

Niestety nasz start opóźniła awaria sakwy, z którą musiałem się uporać ale w końcu w promieniach słońca ruszyliśmy w dalszą drogę.

Dzisiejsza trasa zupełnie nie przypominała tej z poprzednich dni. Dziś nie mogliśmy znaleźć kawałka płaskiej drogi. Góra, dół, góra, dół i tak w kółko. Niektóre podjazdy schowane w cieniu drzew były miłym uzupełnieniem tych na otwartej przestrzeni, gdzie słońce nie pomagało nam pedałować pod górę 🥵 Ale coś za coś - widoki z góry były o niebo lepsze niż te, gdzie płaskie pola ciągną się aż po horyzont 🌾

Pierwszym przystankiem było Jezioro Hańcza znane ze swej głębokości. Żartowaliśmy z Patrykiem spacerując po pomoście, że woda taka krystalicznie czysta, a dna i tak nie widać 😜

Trasa kolejny dzień urzekała nas swym pięknem. Wszystkie wcześniej widoki tym razem "pokolorowane" pagórkowatym ukształtowaniem terenu nabrały jeszcze większego uroku. Wieża widokowa i mosty w Stańczykach były świetnym miejscem na odpoczynek, a miasto Gołdap przystankiem by schłodzić się widokiem rynkowej fontanny. 

Ostatnie dziesięć kilometrów do celu poprowadzone prościuteńką szutrową trasą znów pozwoliły nam poczuć się jak na wyścigu. Smuga kurzu zostająca po nas na drodze i coraz szybsza prędkość by jak najszybciej rozbić namiot...

I w końcu się udało... Namiot prawie nad samym brzegiem rzeki Gołdapa i wieczorne ognisko wśród świerszczy... Czego chcieć więcej... 😁

 



 
















 


 






 


























Dzień 13

Nie udało nam się złożyć namiotu zanim słońce wyszło za drzew. Od samego rana skwar był nieubłagany. 

Znów trasą bez zakrętów rozpędzaliśmy się po dobrym szutrze w kierunku - jak ładnie mówił szyld powitalny - Rowerowej Stolicy Polski. Po dojechaniu do Węgorzewa zboczyliśmy nieco z trasy by przejechać się wzdłuż wybrzeża portowego, zobaczyć zamek krzyżacki i napełnić sakwy i brzuchy jedzeniem 😁

Druga część dnia była już nieco inna. Jak na trzynastkę w tytule dnia przystało, pomieszała nam ona trochę pogodą. Pierwszy raz musieliśmy wyjąć peleryny a momentami nawet przeczekać mocniejszy deszcz na przystanku. 

Nie wiem czy to pogoda, ale ten dzień jakoś nie był zbyt pełen energii. Tzn. z mojej strony po Patryk wyjątkowo miał jej nadmiar 😁 "Brał" mnie na każdym podjeździe i jechał jakby to był jeden z pierwszych dni 💪

Co raz gorszą nawierzchnia aż prosiła się by już zakończyć jazdę. W końcu dojechaliśmy na zaplanowany nocleg gdzie agroturystyka przywitała nas pięknym ogrodem, leżakami i basenem... 😁🛀🥳














 







 




Dzień 14
Dzień czternasty przywitał nas słońcem i bardzo mocnym wiatrem. Poranny chłód nie pomagał wyjść z ciepłego śpiwora.
Trasa zaczęła się strasznie. Pola, pola i znów pola, z mocnym wiatrem w twarz w pakiecie. Jechało się strasznie. Dziś kryzys dopadł nas obu... 😫
Drugi tydzień jazdy... Ponad 1100km za nami... Najnormalniej w świecie, dziś się nam nie chciało... Dodatkowo wiatr chyba najgorszy z wszystkich dni... 😩
Jakimś cudem dojechaliśmy do Bartoszyc. Postanowiliśmy zatrzymać się na wcześniejszy obiad by chociaż jedzeniem polepszyć sobie nastroje... i to się akurat udało 😁🥙😋
Ruszyliśmy dalej. Było już trochę lepiej choć wiatr wcale nie przestawał uprzykrzać na drogi.
W końcu ukazał nam się Lidzbark Warmiński 😁To miasto pozwoliło nam nacieszyć oko🏰 i nabrać sił na końcową część trasy, która okazała się tak dziurawym asfaltem cały czas pod górę, że znów odebrała nam chęci do jazdy.
Na szczęście dziś zaplanowane było troszkę mniej kilometrów więc w końcu udało się dojechać do celu i rozbić namiot.
Rowery nasmarowane, kolacja zjedzona. Czas na regenerację bo jutro do zrobienia prawie 100 kilometrów... Trzymajcie kciuki bo jeśli się uda to widzimy się już nad mierzeja wiślaną!
















 









 




 


Dzień 15

Pobudka wcześniej niż zwykle bo dziś dużo więcej do zrobienia. 

Postanowiliśmy wyprzedzić nieco plan i nie rozkładać jazdy na dwa dni tylko "machnąć" wszystko na raz.

Świadomie zrezygnowaliśmy na paręnaście kilometrów z głównego szlaku, by choć na trochę odpuścić szuter i dziurawą nawierzchnie a móc cieszyć się porządnym asfaltem. Wiatr znów robił co mógł by uprzykrzyć nam ten dzień... i znów przerwa pod dachem w czasie deszczu, którą na szczęście wykorzystaliśmy na jedzenie.

Dojechaliśmy w końcu do Braniewa i to był przełom tego dnia. W czasie posiłku po murami Muzeum wyszło słońce 😁 trasa zaczęła obfitować w coraz to nowe widoki, które pozwoliły nie myśleć o zmęczeniu i ilości kilometrów.

Droga wzdłuż rzeki Pasłęka mimo mocnego wiatru przypominała nieco nasze "domowe" bulwary i zapowiadała co raz to lepsze odcinki trasy. W końcu dojechaliśmy do Zalewu Wiślanego... 🤩 poczuliśmy się jak nad ukochanym morzem i nabraliśmy nowych sił. Było cudownie a do tego trasa dość mocno zmieniła kierunek i w końcu zaczęło nam wiać w plecy 😁 Bardzo szybko dojechaliśmy do Fromborka gdzie zauroczyło nas centrum tej miejscowości z przepięknym Muzeum Mikołaja Kopernika. Widok z wieży wodnej na którą weszliśmy był obłędny. 

Przejazd do Tolkmicka był swego rodzaju wisienką na torcie 😜 leśne, szutrowe ścieżki ułożone tak, że końcówka była już cały czas z górki. To było to, co "tygryski lubią najbardziej" 😁 pędząc prawie 30km/h czuliśmy, że warto było się męczyć a to jest właśnie nagroda... 😁

Wieczór spędziliśmy na kolacji na plaży w Tolkmicku. Piasek, szum fal, zachodzące słońce... Czuć było, że zbliżamy się do mety... ale nikt nie mówił o tym głośno... W pewnym momencie tylko zauważyłem, że Patryk bawiąc się w piasku, wypisał patykiem nad brzegiem: "Męska Gdynia 2022"... 



 


































Dzień 16

Szybka pobudka, zakupy na drogę i śniadanie w porcie w Tolkmicku. Portowy klimat, poranne pustki na ulicach i oczekiwanie na prom 😁

Po około czterdziestu pięciu minutach rejsu byliśmy już w Krynicy Morskiej. 

Szlak R10 przywitał nas solidnym podjazdem, który wiódł na "morską" stronę tego miasteczka.

W końcu Bałtyk... 🌊😍

Nie wiem co jest w polskim morzu, ale dla nas ma w sobie coś magicznego. Coś, co kazało nam się zatrzymać i w towarzystwie szumu fal, z uśmiechem na ustach podziwiać piękno żywiołu... 🤩😁

Po chwili ruszyliśmy w stronę Gdyni odcinkiem R10, którym nie mieliśmy jeszcze okazji jechać. I okazało się, że był to jeden z najlepszych fragmentów szlaku rowerowego jaki widzieliśmy. Przepiękna ścieżka, wiodąca tuż przy morzu... Byliśmy zachwyceni 🤩

Następną atrakcją był przejazd przez przekop mierzei wiślanej, gdzie mogliśmy podziwiać "ruchome mosty". 

Szybki przejazd leśną częścią R10-tki i odpoczynek w oczekiwaniu na kolejny prom, który tym razem miał nas przewieźć na drugą stronę Wisły w Mikoszewie.

Po dotarciu do Gdańska, stolica województwa pomorskiego oprócz pięknem, przywitała nas tysiącami ludzi i wielkim napisem "Jarmark Dominikański" 😜 Przez większą część centrum musieliśmy prowadzić rowery ale pozwoliło nam to jeszcze bardziej pozachwycać się urokiem tego miasta.

Sopot i bez jarmarku był zatłoczony, ale to raczej nie powinno nikogo dziwić...😜

W końcu ukazała nam się tablica powitalna: "Uśmiechnij się, jesteś w Gdyni" 😁

Po szybki przebrnięciu przez centrum dojechaliśmy do pola namiotowego, w którym zatrzymujemy się co roku... To był piękny dzień pełen słońca, wrażeń, pięknych widoków i zachwytów... 😍

Tuż przed spaniem, kołysząc się wspólnie na wielkiej huśtawce, przejrzeliśmy wszystkie zdjęcia i filmy z naszej podróży... 

...i już było nam żal, że właśnie powoli dobiega ona końca... 😢

🚴‍♂️🚴‍♂️

 










 










































Dzień 17 - 18

Dojazd do Gdyni nie zakończył naszej podróży. "Wyprzedzając" nasz plan o jeden dzień mogliśmy się cieszyć dodatkowym czasem w naszym ukochanym mieście - Gdyni. Mimo, iż byliśmy tam już chyba po raz dziesiąty, mimo iż zwiedziliśmy chyba wszystkie atrakcje tego miejsca i to po parę razy to Gdynia nie przestaje nas zachwycać...  Skwer Kościuszki ze swą fontanną i wieżami Sea Towers, Dar Pomorza i ORP Błyskawica zacumowane niedaleko Gdyńskiego Akwarium, przepiękne molo w Orłowie czy Muzeum Marynarki Wojennej przy bulwarze w Śródmieściu, to tylko nieliczne atrakcje, które znamy już chyba na pamięć. Co roku staramy się oddać na zdjęciach te same atrakcje w nieco inny sposób. Czas w Gdyni, to już odpoczynek, podróże miejskim autobusem i dni, w których jakby czas zatrzymał się na chwile... a przynajmniej my chcielibyśmy żeby się zatrzymał bo Gdynia to znak, że już na prawdę "Męska Gdynia" dobiegła końca... 




 


























 











Na sam koniec garść suchych faktów czyli mapy, noclegi, linki, ceny itp.
(podane kwoty to opłaty jakie ponieśliśmy za siebie (dorosły + dziecko) z namiotem za dobę)



Dzień 1
Kielce - Sandomierz 114km
Camping Browarny https://camping.majsak.pl/
60zł

Dzień 2
Sandomierz - Ciosmy 88km
Agroturystyka Ciosmy http://agroturystyka-ciosmy.lbl.pl/
100zł

Dzień 3
Ciosmy - Tarnogóra 90km
Pałacowa Przystań https://palacowaprzystan.pl/namiot.php
40zł

Dzień 4
Tarnogóra - Wola Uhruska 91km
Ośrodek POMPKA https://meteor-turystyka.pl/osrodekgosir,wola-uhruska.html
24zł

Dzień 5
Wola Uhruska - Kodeń 78km
Przystanek Kodeń http://przystanekkoden.pl/
30zł

Dzień 6
Kodeń - Mielnik 89km
Pole namiotowe Głogi https://goksir.mielnik.com.pl/domki-cennik/
20zł

Dzień 7
Mielnik - Narewka 97km
Stanica Kajakowa Narewka https://www.narewka.pl/pl/kontakty/stanica-kajakowa-w-narewce.html
20zł

Dzień 8
Narewka - Białystok 77km
OSW Dojlidy MOSIR https://polskicaravaning.pl/kempingi/osw-dojlidy,4361
37zł

Dzień 9
Białystok - Dobarz 86km
Leśniczówka Bobrzańska https://www.lesniczowka-biebrzanska.pl/camping
60zł

Dzień 10
Dobarz - Czarny Bród 86km
Pole namiotowe Studzieniczna
30zł

Dzień 11
Czarny Bród -Szurpiły 94km
Camping W Dolince https://meteor-turystyka.pl/wdolince-szurpily,szurpily.html
30zł

Dzień 12
Szurpiły - Wróbel 89km
Pole Namiotowe MOKOSZ https://www.facebook.com/profile.php?id=100063945528912&sk=about
40zł

Dzień 13
Wróbel - Sępopol 86km
Siedlisko Pod Dębami https://siedliskopoddebami.pl/rezerwacja-noclegow/
70zł

Dzień 14
Sępopol - Dwórzno 70km
Camping obrownia http://bobrownia.pl/cennik/
40zł

Dzień 15
Dwórzno - Tolkmicko 94km
Pole namiotowe https://www.tolkmicko.pl/index.php/pl/blog-artykul/50
38zł

Dzień 16
Tolkmicko - Gdynia 94km
Pole namiotowe U WNUKA http://uwnuka.pl/
60zł









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz